drukuj

 

Artykuły z numeru 11/2004 (11)

 


  

Tydzień na Opolszczyźnie 
  • W miniony czwartek pod Skarbiszowem roztrzaskał się samochód kierowany przez prokurator Beatę Kozicką z Prokuratury Okręgowej w Opolu. Prokurator Kozicka prowadzi głośne śledztwo w sprawie tzw. afery ratuszowej (aresztowano w niej już cztery osoby, w tym dwóch byłych prezydentów Opola). Stan pani prokurator jest ciężki, ale po dwóch przebytych w WCM operacjach czuje się nieco lepiej. Rzecznik PO Roman Wawrzynek zapewnia, że śledztwo w sprawie afery ratuszowej będzie kontynuowane mimo wypadku i nie ulegnie dużemu opóźnieniu. Wersję zamachu na panią prokurator wykluczono.
  • Odbył się 41. Festiwal Piosenki Polskiej w Opolu, rozpoczęty we czwartek koncertem hip-hopowym. Grand Prix festiwalu otrzymała - świętująca 30-lecie istnienia - Budka Suflera, koncert „Debiutów” wygrał zespół Milkshop, w „Premierach” nagrody jury i publiczności otrzymały siostry Przybysz z zespołem SiStars.
  • Tegoroczną edycję festiwalu zapamięta zapewne na długo - wygwizdany przez publiczność - wokalista Maciej Maleńczuk z Pudelsów. Gwiazdorowi zapamiętano, że kilka dni wcześniej - podczas występu na opolskich Piastonaliów - spytał studentów ze sceny: „Czy tu jest jeszcze Polska?”. Gdyby tam tylko zaśpiewał - pewnie na festiwalu otrzymałby brawa. A tak usłyszał gwizdy po raz drugi.
  • Także po raz drugi Państwowa Komisja Akredytacyjna wystawiła negatywną ocenę Instytutowi Psychologii Uniwersytetu Opolskiego. Oznacza to, niestety, wstrzymanie naboru studentów, a być nawet zamkniecie tego kierunku na UO.
  • Już w lipcu tego roku Polska Fabryka Samochodów uruchomi w Nysie produkcję poloneza trucka, choć transakcja samego zakupu przez nią Nysy Motors została przełożona ze względów formalnych. Uruchomienie produkcji trucka daje nadzieję na ponowne zatrudnienie w fabryce około 300 osób.
  • Wyciek był, a jakoby go nie było - tak można podsumować wyniku kontroli z Ministerstwa Edukacji Narodowej i Sportu, która nie stwierdziła naruszenia procedur maturalnych w opolskim kuratorium. A jednak jakimś sposobem maturalne tematy wyciekły, co opolscy maturzyści przypłacili egzaminami powtórkowymi, zaś - były już kurator Franciszek Minor utratą stanowiska, gdyż podał się do dymisji.

 


Najbardziej zagadkowe zaginięcie miało miejsce przed rokiem w Brzegu. W czerwcu 2003 r. wezwano pogotowie do mężczyzny z atakiem padaczki, leżącego na chodniku przy ul. Kardynała Wyszyńskiego. Gdy po kilku minutach nadjechała karetka - mężczyzny już nie było. Co się z nim stało, gdzie przebywa i czy w ogóle żyje - nie wiadomo do dziś.

Był człowiek, nie ma człowieka 

Od kilku miesięcy brzeska policja rozsyła do gazet komunikaty dotyczące zaginionych osób. W tym roku odnotowano już trzy przypadki klasycznych zaginięć. Pierwszy miał miejsce w sylwestrową noc 2003 r. Zagadka tajemniczego zaginięcia Michała wyjaśniła się po kilku miesiącach - wiemy już, że chłopiec poniósł śmierć w wyniku nieszczęśliwego wypadku. 19 marca na słupach ogłoszeniowych w Brzegu pojawił się kolejny komunikat - o zaginięciu 27-letniego Sebastiana Taraminy.
- Według relacji rodziny, mężczyzna po prostu wyszedł z domu, nie wrócił na noc, a gdy nie pojawił się również rano, bliscy powiadomili policję - mówi komisarz Tomasz Niedźwiecki, naczelnik sekcji prewencji brzeskiej Komendy Powiatowej Policji. Trzecie w tym roku zaginięcie miało miejsce 11 maja - dotyczyło 46-letniego Zygmunta Dwojaka.

Ktokolwiek widział
- Poszukiwanie przez policję osoby zaginionej rozpoczyna się w momencie przyjęcia zgłoszenia. Spisujemy wówczas protokół, zawierając w nim możliwie jak najwięcej danych, które mogłyby ułatwić jej odnalezienie - wyjaśnia komisarz Niedźwiecki. - W pierwszej kolejności sprawdzamy miejsca, w których osoba zaginiona była widziana po raz ostatni, sprawdzamy jej wszystkie kontakty towarzyskie.
Tak było również w przypadku Zygmunta Dwojaka. W dniu zaginięcia widziano go po raz ostatni, gdy przejeżdżał na rowerze most na Odrze. Ponieważ wypytywanie znajonych nie przyniosło efektu, policja zdecydowała się na przeszukanie brzegów rzeki w okolicach mostu.
- To działania rutynowe, podejmowane zawsze wówczas, gdy zachodzi podejrzenie, że poszukiwana osoba może się znajdować w terenie osłoniętym, np. w parku, lesie, czy też właśnie w pobliżu rzeki czy akwenu. W przeczesywaniu terenu uczestniczą policjanci, bardzo często pomaga nam również wojsko i policja - wyjaśnia naczelnik seksji prewencji.

Ktokolwiek wie
Gdy znika człowiek, jego poszukiwania nie ograniczając się jedynie do najbliższej okolicy. Dzięki centralnemu systemowi komputerowemu, którym dysponuje policja, dane o zaginionym są dostępne wszystkim funkcjonariuszom. Jeśli więc policjant wylegitymuje np. w Szczecinie osobę poszukiwaną w Brzegu - otrzymuje natychmiast dane na jej temat. W ten sposób policji udawało się już wielokrotnie ustalić miejsce pobytu osób uznawanych za zaginione.
Gdzie znikają? Dlaczego? Przyczyny części klasycznych zaginięć, gdy człowiek wychodzi jak co dzień z domu i przepada jak kamfora, stanowią zagadkę. Tak było w przypadku bodaj najbardziej tajemniczego zaginięcia w powiecie. Miało ono miejsce  w czerwcu zeszłego roku w Brzegu przy ul. Kardynała Wyszyńskiego. Do targanego atakiem padaczki mężczyzny wezwano wówczas pogotowie. Gdy jednak po kilku minutach karetka pojawiła się na miejscu - mężczyzny już nie było, ślad po niedoszłym pacjencie zaginął. Co się z nim stało, gdzie przebywa i czy w ogóle żyje - nie udało się wyjaśnić do dziś.
- Pewne powody zaginięć są nam jednak znane. Zdarza się na przykład, że ktoś znika świadomie, ponieważ chce odciąć się w ten sposób od rodziny - mówi naczelnik Niedźwiecki. Taki przypadek jest znany brzeskiej policji. W ubiegłym roku na listę osób zaginionych trafiła kobieta, która zerwała kontakt z rodziną, utrzymuje tylko telefoniczny kontakt z wnukiem. Ponieważ jednak miejsce jej pobytu nie zostało ustalone do dziś, jest nadal uznawana za zaginioną.

Większość wraca
- Nawet fakt, że jakaś osoba zaginęła wiele miesięcy temu, nie oznacza, iż policja nic w jej sprawie nie robi. Poszukiwania trwają  - informuje naczelnik sekcji prewencji. - Nieocenioną pomoc niesie nam w takich przypadkach również prasa, zamieszczając policyjne komunikaty o zaginięciach. Rodziny poszukiwanych osób docierają też na własną rękę do telewizji, która przed emisją komunikatu prosi nas o potwierdzenie, czy zgłoszenie zaginięcia miało faktycznie miejsce.
W roku 2003 na terenie powiatu brzeskiego policja przyjęła 52 zgłoszenia o zaginięciach. Większość osób wróciła jednak do domów bądź ustalono miejsce ich pobytów. Bardzo często powodem stresu przeżywanego przez rodzinę okazuje się niepowiadomienie bliskich o wyjeździe, przedłużony pobyt poza domem, również chęć zabawienia się. Dlatego spośród wszystkich zeszłorocznych przypadków niewyjaśnione pozostają jedynie dwa. Z kolei od początku tego roku w powiecie zanotowano 34 zgłoszenia o zaginięciach, z których jeszcze kilka dni temu zagadką pozostawały trzy.
Zgłoszenie ostatnie miało miejsce w miniony czwartek, a dotyczyło pewnego osiemnastolatka, który nie wrócił do domu na noc. Prawdopodobnie przypadek ten ma związek z koncertem hip-hopowym w Opolu.Jest więc nadzieja, że młodzieniec w końcu się odnajdzie. Póki co, jego przypadek powiększa statystykę, która z jednej strony kryje  za sobą, niewyjaśnione,  zagadkowe zdarzenia, z drugiej zaś nie pozbawia nadziei na powrót osoby zaginionej.
Marek Brodowski


Tytuł miss i wicemiss regionu dla naszych pań!

Brzeżanki najpiękniejsze!

Miło nam poinformować, że nasza tegoroczna Miss Polonia Ziemi Brzeskiej, 18-letnia Ewelina Przybylska, licealistka z Brzegu, zdobyła tytuł Miss Polonii Województwa Opolskiego.
Wybory odbyły się w minioną sobotę w Opolu. Podczas tego samego finału wojewódzkiego tegoroczna Wicemiss Ziemi Brzeskiej, 18-latka z Brzegu Karolina Ferdynus, również brzeska licealistka, zdobyła tytuł wicemiss Polonia Opolszczyzny.
Naszym pięknym reprezentantkom serdecznie gratulujemy sukcesu! A tak na marginesie - nigdy nie mieliśmy wątpliwości, że właśnie dziewczęta z naszej Ziemi Brzeskiej są najpiękniejsze, najinteligentniejsze i pełne uroku osobistego.

Marek Brodowsk



Po raz drugi do tradycji święta Laurentianum nawiązali profesorowie i studenci Wyższej Szkoły Humanistyczno – Ekonomicznej w Brzegu organizując w sobotę 29 maja br. święto Laurentianum.

Studenckiej braci święto

Brzeska uczelnia zaprosiła mieszkańców Brzegu przed ratusz, gdzie burmistrz Brzegu Wojciech Huczyński przekazał symboliczne klucze do bram miasta rektorowi WSH-E i studentom.
Akt ten poprzedził przemarsz w historycznych strojach barwnego korowodu oraz polonez w wykonaniu uczniów Zespołu Szkół Budowlanych. Wśród szacownych gospodarzy i gości byli m.in.: rektor uczelni prof. Andrzej Jasiński, kanclerz Stanisław Widocki, burmistrz Brzegu Wojciech Huczyński, przewodniczący Rady Miejskiej Janusz Gil, dowódca 1 Brygady Saperów gen. bryg. Ryszard Gruszka, sekretarz powiatu Krzysztof Drozd, dyrektor Wydziału Kultury i Sportu Urzędu Marszałkowskiego w Opolu Janusz Wójcik, przewodniczący Komisji Oświaty, Kultury i Sportu Rady Powiatu brzeskiego Jerzy Granat, pełnomocnik starosty ds. promocji Brygida Jakubowicz, dyrektor Muzeum Piastów Śląskich Paweł Kozerski, dyrektor Brzeskiego Centrum Kultury Adam Bubiłek, z-ca komendanta powiatowego policji w Brzegu – mł. insp. Stefan Górnicki, dyrektor Panoramy Racławickiej we Wrocławiu Romuald Nowak, dyrektorzy szkół. W trakcie uroczystości rektor uczelni wręczył „Złote laury 2004”. W kategorii „Mistrz nauczyciel” laur otrzymała dr Małgorzata Bednarska, w kat. „Super żak” – Emilia Łukasik, „Przyjaciel szkoły” – mgr Paweł Kozerski, „Pracownik szkoły” – mgr inż. Anna Dworzycka, „Inicjatywa roku akademickiego – świetlica socjoterapeutyczna” – Bożena Studnicka.
Po części oficjalnej swoje umiejętności zaprezentowali uczniowie Publicznej Szkoły Podstawowej nr 3, Szkoły Tańca „Can-Can” oraz w pokazie walk członkowie bractwa rycerskiego.



Przebogata paleta barw kostiumów zachwyciła wszystkich, którzy podziwiali występy na brzeskim rynku.


Maj kolorowy, bo festiwalowy

Ostatnie dni minionego weekendu zdominowały nasze miasto przez różnego rodzaju propozycje kulturalne. Do jednych z najbardziej kolorowych zaliczyć można drugie festiwalowe spotkanie z zespołami folklorystycznymi, które przybyły do Brzegu w ramach imprezy „Maj folklorem malowany” z różnych stron kraju. Na scenie w rynku zaprezentowały się: zespół „Mały Bałtyk” Koszalina, Zespół Pieśni i Tańca „Vladislavia” z Wodzisławia, zespół „Janko Muzykant” z Kutna z czarującym spektaklem folklorystycznym „Noc świętojańska” oraz Zespół Tańca Stylizowanego „Piast” z Brzeskiego Centrum Kultury.
Niestety, mimo iż dojechał do Brzegu, nie wystąpił zespół z Piekar. Bogata i kolorowa paleta barw kostiumów oraz ciekawe układy choreograficzne w wykonaniu młodych artystów nagradzane były gromkimi brawami. Nagrody ufundowane przez Urząd Miasta Brzeg, Starostwo Powiatowe i Brzeskie Centrum Kultury wręczali zespołom: sekretarz powiatu Krzysztof Drozd, pełnomocnik ds. promocji powiatu Brygida Jakubowicz, kierownik Biura Oświaty, Kultury i Sportu UM Stanisław Kowalczyk oraz dyrektor Brzeskiego Centrum Kultury, Adam Bubiłek.  
(mb)


Lokalne porozumienie na rzecz zatrudnienia w powiecie brzeskim

27 maja 2004 z inicjatywy Starosty Brzeskiego Stanisława Szypuły odbyło się spotkanie z wójtami i burmistrzami gmin powiatu brzeskiego. Główny z omawianych tematów dotyczył włączenia się samorządów gminnych do inicjatywy zawarcia lokalnego porozumienia na rzecz zatrudnienia w powiecie brzeskim. Jest to inicjatywa finansowana ze środków PHARE „Promocja Zatrudnienia i Rozwój Zasobów Ludzkich” w powiatach województwa opolskiego, gdzie stopa bezrobocia przekracza 20%. Nad wypracowaniem lokalnego porozumienia od początku roku pracowała powołana przez Starostę grupa robocza, w skład, której wchodziły osoby reprezentujące różne instytucje i środowiska działające w obszarze zatrudnienia i rynku pracy. Celem tej grupy było wypracowanie listu intencyjnego dotyczącego wypracowania lokalnego porozumienia na rzecz zatrudnienia w powiecie brzeskim oraz priorytetów i działań, których realizacja pozwoli na ograniczanie zjawiska bezrobocia w powiecie brzeskim. Porozumienie to ma na celu przede wszystkim pobudzenie społeczności lokalnej i zwiększenie efektywności zaangażowania władz samorządowych w rozwój społeczno-gospodarczy powiatu. Wynikiem funkcjonowania porozumienia będzie zintegrowanie lokalnych władz, organizacji i instytucji we wspólnych wysiłkach na rzecz przeciwdziałania bezrobociu. Lokalny pakt na rzecz zatrudnienia w powiecie brzeskim jest wypracowywany w oparciu o doświadczenia austriackie.

Wójtowie i burmistrzowie zostali zapoznani z treścią listu intencyjnego, metodologią jego wypracowania, priorytetami i działaniami. Każda gmina, która zechce związać się porozumieniem przyjmie list intencyjny w drodze uchwały rady gminy i wytypuje koordynatora, który z jej strony będzie pracował nad wdrożeniem poszczególnych zadań. Wójtowie i burmistrzowie gmin powiatu brzeskiego z uwagą odnieśli się do tej inicjatywy i zapowiedzieli dla niej swoje poparcie. Stwierdzono, że wszystkie inicjatywy, które mają na celu wspólne działania na rzecz rozwoju lokalnego i poprawy sytuacji na rynku pracy zyskają aprobatę władz samorządowych. Podkreślono również konieczność włączenia do porozumienia innych partnerów społecznych.
Sekretarz Powiatu Krzysztof Drozd przedstawił wójtom i burmistrzom projekt uruchomienia na terenie powiatu tzw. „mieszkania chronionego”, które zabezpieczałoby interesy osób narażonych na przemoc w rodzinie. Utworzenie takiego lokalu jest zgodne z Ustawą o Pomocy Społecznej. Mieszkanie znajdowałoby się na terenie zarządzanym przez Stowarzyszenie Chorych na SM Centrum Rehabilitacji przy ul. Kamiennej .
Opłaty za mieszkanie musiałyby być solidarnie płacone przez wszystkie gminy i powiat. Prawo pobytu w tym lokalu ograniczałoby się maksymalnie do 1 miesiąca czasu.
W kolejnym punkcie Tadeusz Majdański - Prezes Brzeskiego Stowarzyszenia Promocji Zdrowia przedstawił projekty kolejnych akcji promocyjnych. Prezes po raz kolejny zwrócił się do wójtów i burmistrzów o wsparcie, które pozwoliłoby pozyskać środki na rzecz wdrażania programów profilaktycznych badań wczesnego wykrywania nowotworów, szczególnie raka piersi i jelita grubego oraz zakup sprzętu medycznego.
Brygida Jakubowicz
Bartłomiej Kostrzewa

 

 

 

Z prac Zarządu Powiatu

Zarząd Powiatu Brzeskiego obradujący w dn. 20.05.2004 r. zapoznał się z przygotowanymi na sesję Rady Powiatu materiałami oceniającymi:
- stan bezpieczeństwa sanitarnego powiatu brzeskiego w roku 2003. Materiał opracowała dyrektor SANEPIDU Beata Rozmus.
- stan ochrony przeciwpożarowej powiatu brzeskiego za 2003 r. Materiał opracował komendant powiatowy Państwowej Straży Pożarnej Andrzej Kwiatkowski,
- stan bezpieczeństwa i porządku publicznego w obrębie działań Komendy Powiatowej Policji w Brzegu za 2003 r. Opracował komendant Policji Janusz Frankiewicz,
- stan obrony cywilnej i zarządzania kryzysowego w powiecie. Opracował szef  Centrum Zarządzania Kryzysowego Starostwa Powiatowego Janusz Oleszczuk.
Sesja Rady Powiatu w dniu 28.05.2004 poświęcona była zagadnieniom bezpieczeństwa publicznego w powiecie brzeskim.
***
Zarząd Powiatu przyjął następujące projekty uchwał Rady Powiatu:
- w sprawie informacji o stanie bezpieczeństwa sanitarnego,
- w sprawie włączenia Zespołu Szkół Zawodowych dla Dorosłych w Zespół Szkół Rolniczych w Żłobiźnie,
- w sprawie przekształcenia Liceum Zawodowego dla Dorosłych w Technikum nr 4 dla Dorosłych w Brzegu,
- w sprawie ustalenia planu sieci publicznych szkół prowadzonych przez Powiat Brzeski,
- w sprawie założenia Zasadniczej Szkoły Zawodowej dla Dorosłych w Żłobiźnie.
Zarząd podjął uchwałę w sprawie zmian w planie budżetowym powiatu na 2004 r. dokonując przeniesień pomiędzy paragrafami zwiększając środki dla II LO ( ze względu na konieczność przeprowadzenia badań profilaktycznych), oraz dla Domu Dziecka w Skorogoszczy i Specjalnego Ośrodka Szkolno – Wychowawczego w Grodkowie (na działalność bieżącą).
***
Zarząd wysłuchał prezentacji modernizacji cyfrowego systemu telefonicznego w Starostwie Powiatowym w Brzegu przygotowanej przez firmę „NETIA”
***
Zarząd przychylił się do wniosku Stowarzyszenia Młodych Ludowców w sprawie umorzenia należności z tytułu opłat za ogrzewanie stołówki dla osób ubogich mieszczącej się w Poradni Psychologiczno – Pedagogicznej przy ul. Lechickiej.

Brygida Jakubowicz

 

 


W poniedziałek 24 maja w siedzibie Urzędu Miejskiego w Grodkowie odbyło się informacyjno-robocze spotkanie marszałka województwa opolskiego Grzegorza Kubata z przedstawicielami samorządów usytuowanych przy trasie linii kolejowej Głuchołazy-Brzeg.

Jedzie pociąg z daleka!

W spotkaniu uczestniczyli S. Szypuła - starosta brzeski, W. Huczyński - burmistrz Brzegu, Z. Furs - wójt gminy Olszanka, A. Pulit - wójt gminy Skarbimierz, Z. Majka - starosta nyski, M. Smutkiewicz - burmistrz Nysy, E. Szupryczyński - burmistrz Głuchołaz, M. Markiewicz - wójt gminy Pakosławice, Alina Baran - wójt gminy Skoroszyce, a także dyrektor Zarządu Dróg Wojewódzkich  B. Poliwoda oraz Józef Śliwa - radny sejmiku wojewódzkiego. Gospodarzem spotkania był burmistrz Grodkowa Marek Antoniewicz.

Wracają pociągi!
Spotkanie miało dwa zasadnicze tematy. Pierwszym była sprawa odwieszenia kolejowego ruchu pasażerskiego na trasie Nysa – Brzeg. Zgodnie z informacją przekazaną przez marszałka Kubata w połowie maja został przygotowany projekt nowego rozkładu jazdy pociągów na rok 2005. Będzie on obowiązywać od 12 grudnia b.r. i przewiduje na trasie  Brzeg-Nysa przywrócenie 2 par pociągów w pełnej relacji oraz porannego połączenia Grodków-Nysa. Projekt ma charakter wstępny i jego wdrożenie wymaga zabezpieczenia w budżecie samorządu województwa opolskiego kwoty ponad 15 mln. zł (koszty te obejmują też przywrócenie ruchu na trasie Kluczbork-Opole). Zgrzytem w całym projekcie jest fakt, że przywrócenie ruchu odbywać by się miało nie w oparciu o szynobus, o który samorządy miast i gmin zabiegały od ponad 2 lat. ale w oparciu o stary tabor (lokomotywa spalinowa + wagon). Szczegół ten wzbudził wśród samorządowców ostry protest. Zgodnie stwierdzili, że takie usprzętowienie trasy z góry przesądza o jej sporym deficycie. Wszelkie dotychczasowe ustalenia opierały się na  przywrócenie ruchu w oparciu o szynobus, a tymczasem ma on trafić na obsługę trasę Kędzierzyn – Nysa - Głuchołazy, gdzie nie zabiegano o niego, a ponadto linia ta nigdy nie była zawieszana. W wyniku półtoragodzinnej dyskusji na wniosek radnego sejmiku J. Śliwy przyjęto następujące ustalenia. Po pierwsze - marszałek uczyni wszystko by odwieszenie linii nastąpiło na warunkach niekomercyjnych. Po drugie -reaktywowana linia znajdzie się w tegorocznym grudniowym rozkładzie jazdy PKP na rok 2005. Po trzecie - z dniem otwarcia linii zafunkcjonuje na niej szynobus. Po czwarte - poszczególne gminy deklarują pomoc w reaktywaowaniu linii. Zdecydowano również, że w najbliższym możliwie terminie marszałek G. Kubat oraz  M. Antoniewicz, A. Baran i E. Szupryczyński udadzą się do Ministerstwa Infrastruktury celem zabiegania o odwieszenie funkcjonowania linii na dogodnych dla samorządów warunkach.

Modernizacja dróg wojewódzkich
Sprawa dotyczy niezwykle ważnych dla  połączeń z Grodkowa dróg nr 401 i 403. Całość została pomyślana jako wieloletni program pod nazwą „Modernizacja układu komunikacyjnego w rejonie węzła autostrady A4 - Przylesie, drogi wojewódzkie 401 i 403”.  Zadania przewidziano na lata 2004-2013 i obejmują one: cztery projekty:
1. Budowa obejścia miejscowości Bierzów – odcinek 2km (lata 2004-2006),
2. Przebudowa drogi 401 na trasie Przylesie – Grodków  (2004-2006),
3. Przebudowa i wzmocnienie drogi na odcinku Grodków-Pakosławice 19 km (2007-2013),
4. Budowa obwodnicy Grodkowa (2007-2013).
Są to ogromne inwestycje o koszcie ponad 110 mln. zł. Zakłada się, że w latach 2005-2006 realizowana będzie dokumentacja na zadania 3 i 4 oraz rozpocznie się wykup gruntów pod obwodnicę grodkowską (długość obwodnicy to ok. 5,5 km).
J. Rzepkowski



Huczny Jubileusz!

Choć to raptem 10 lat, to jak się okazało jest to okres wystarczająco długi, by stał się okazją do wielkiego świętowania. 21 maja w Publicznym Gimnazjum nr1 w Grodkowie odbyła się całodzienna uroczystość obchodów 10 - lecia placówki.

Wspaniała pogoda zdawała się idealnie współgrać z zamierzeniami organizatorów jubileuszu. Najważniejsze oficjalne uroczystości odbywały się na idealnie do tego pasującym podwórku szkolnym. W uroczystości wzięły udział władze oświatowe, przedstawiciele starostwa, oboje burmistrzowie, przewodniczący Rady Miejskiej, radni, a także burmistrz i przewodniczący rady z roku 1994, kiedy szkołę powoływano do życia. Wśród zaproszonych byli też goście z delegacji zagranicznych z Beckum w Niemczech i ze Skrzeczonia w Czechach. Gorąco witano byłych nauczycieli, którzy bądź już są na emeryturze bądź przeszli przy przekształcaniu szkoły do innych placówek. Byli też dyrektorzy innych placówek oświatowych, sponsorzy i rodzice oraz wielu absolwentów. W okolicznościowym przemówieniu dyrektor Elżbieta Sarabon-Pałka nakreśliła dziesięcioletnią historię szkoły, podkreślając jej osiągnięcia i ciągły rozwój z dążeniem do tego by równać do najlepszych. Przemawiający goście podkreślali rolę jaką odgrywa szkoła wśród innych jednostek oświatowych. Był czas na podziękowania, upominki, bukiety kwiatów dla jubilatów składane na ręce dyrektor oraz wielokrotne życzenia kolejnych jubileuszy i osiągnięć dydaktyczno-wychowawczych. W obecności pocztów sztandarowych innych szkół przekazano sztandar szkoły w ręce młodszego rocznika. Nie mogło zabraknąć tańców, które od początku istnienia placówki są prezentowane przez niezrównany zespół Czwartaków. 
Po części oficjalnej odbyło się zwiedzanie placówki, w której przygotowano wiele okolicznościowych, jubileuszowych wystaw prezentujących osiągnięcia i życie placówki.
W auli szkoły szkolny zespół teatralny „Za pięć dwunasta” zaprezentował spektakl wg własnego scenariusza będący retrospekcją przeżytych przez szkołę dziesięciu lat istnienia.
Po południu w miejscu odbywanych uroczystości oficjalnych rozkwitły kolorowe parasole, stanęły bufety, pojawiła się estrada z zespołem i miejsce aukcji prac uczniowskich – co w sumie składało się na festyn szkolny, który trwał do godzin wieczornych.
J. Rzepkowski

 



Głównie o ponownym uruchomieniu nieczynnej linii kolejowej Brzeg – Nysa rozmawiali 24 maja br. w Urzędzie Miasta w Grodkowie starostowie, burmistrzowie i wójtowie powiatów brzeskiego i nyskiego. Wśród nich był burmistrz Brzegu Wojciech Huczyński.

Linia Brzeg – Nysa: reaktywacja?

Tym razem na kolejnym spotkaniu tych samorządowców (kilka odbyło się już wcześniej) obecny był także Grzegorz Kubat - marszałek województwa opolskiego. Wyraził on wolę wznowienia tego połączenia kolejowego od początku przyszłego roku. Stwierdził, że aby tak się stało potrzebna jest również zgoda ministra infrastruktury na odwieszenie tego połączenia. Samorządowcy w trakcie spotkania uzgodnili, że w tej sprawie skierują do ministra odpowiednie pismo, a następnie specjalna delegacja pojedzie do ministerstwa. Gdyby sprawę udało się załatwić, prawdopodobnie przez pierwsze miesiące podróż na trasie Brzeg – Nysa odbywałaby się tradycyjnym pociągiem, a po pewnym czasie – być może szynobusem.
Podczas spotkania dyskutowano także o modernizacji drogi od autostrady do Łukowic (objazd Bierzowa). Odcinek ten ma być zmodernizowany do 2007 roku.
Kolejne spotkanie starostowie, burmistrzowie i wójtowie powiatów brzeskiego i nyskiego zaplanowali na wrzesień 2004 r.
Sławomir Mordka

 

 

 

Trzy spektakle przedstawiła w Brzegu działająca przy Komendzie Głównej Policji Młodzieżowa Grupa Teatralna „Scena 07” z Warszawy .

Scena 07 w Brzegu

Przedstawienie o tytule „Europa” można było zobaczyć 22 maja br. na placu przed ratuszem miejskim oraz dzień później na Placu Polonii Amerykańskiej (przed Brzeskim Centrum Kultury). Natomiast spektakl pt. „Dzwonek” zaprezentowany został 22 maja br. na scenie BCK. Oglądał go m.in. wiceburmistrz Brzegu Mirosław Stankiewicz.
„Europa” to wielobarwna impresja historyczna ukazująca w kronikarskim zapisie tworzenie się państwa polskiego, okres II wojny światowej oraz narodziny III Rzeczpospolitej i jej wejście do Unii Europejskiej. Młodzi ludzie w niezwykle interesujący sposób prezentują tę tematykę przy pomocy sztuki ulicy. Ta ciekawa forma artystyczna ubarwiona ciekawymi strojami aktorów i sugestywnymi eksponatami bardzo spodobała się oglądającym spektakl widzom. Scenarzystą i reżyserem tego przedstawienia jest Grzegorz Jach, który zresztą wprowadził widzów w tematykę spektaklu.
Z kolei „Dzwonek” to spektakl adresowany do dzieci i młodzieży, a także nauczycieli i wychowawców oraz rodziców uczniów, dotyczący problemu uzależnień, m.in. od narkotyków.
Organizatorami występów Sceny 07 (które odbywały się w ramach Unijnych Dni Brzegu) byli: burmistrz Brzegu, Komenda Powiatowa Policji w Brzegu, Brzeskie Centrum Kultury, miejskie gimnazja oraz oba brzeskie licea ogólnokształcące.

Sławomir Mordka


 

W ramach V edycji konkursu na program z zakresu edukacji ekologicznej ogłoszonego przez Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej oraz Opolskie Centrum Edukacji Ekologicznej (pod kierunkiem prof. Krystyny Dubel) w Zespole Szkół Rolniczych w Żłobiźnie podjęto się realizacji programu pod nazwą „Czysta Odra – szkolny monitoring środowiska”. O tych projektach rozmawiamy z wicedyrektorką Elżbietą Jurkowską.

Szkolny monitoring środowiska

- Zespół Szkół Rolniczych jako jedyna w powiecie placówka ponadgimnazjalna przystąpiła do realizacji tego programu. W jakim zakresie będzie prowadzony ten monitoring?


- W trzech zakresach – ochrony wód, gospodarki odpadami, ochroną obszarów i obiektów przyrodniczo cennych. Przed przystąpieniem do badań w terenie nauczyciele zostali przeszkoleni. Pomiędzy Opolskim Centrum Edukacji Ekologicznej a Zespołem - - Szkół Rolniczych zostało podpisane porozumienie, na mocy którego szkole został przekazany specjalistyczny sprzęt przenośny- zestaw do badań fizykochemicznych wody o wartości 2.5 tys. zł.

- Jakie z tego będą korzyści?

- Realizacja monitoringu wód, w tym Odry, powinna zaowocować wzrostem wiedzy uczniów na temat rodzaju zanieczyszczeń wód, ich źródeł i stopnia szkodliwości. Młodzież nabędzie umiejętności obsługi prostego zestawu urządzeń pomiarowych umożliwiających wykonanie analiz obejmujących 9 podstawowych parametrów – m.in. pH, twardość ogólna, temperatura, przewodnictwo, zasadowość, fosforany, azotany, tlen rozpuszczalny. Oprócz badań jakości wód powierzchniowych uczniowie mogą również podjąć badania wód podziemnych lub opadowych. Oczekiwanym efektem programu monitoringu jakości wód powierzchniowych będzie przekazanie władzom samorządowym informacji o stwierdzonych przez młodzież jakości środowiska wodnego na wybranym cieku.

- Kiedy zakończycie badania?

- Zakończenie prac planujemy na czerwiec przyszłego roku. Młodzież, przy udziale nauczycieli sporządzi odpowiedni raport z przeprowadzonych badań i analiz, a następnie przekaże go samorządowi gminy Skarbimierz oraz Opolskiemu Centrum Edukacji Ekologicznej. Poza raportem planujemy organizację sesji, wystawy fotograficznej np. o osobliwościach przyrodniczych i „dzikich” wysypiskach śmieci, a także zajęcia terenowe. Będziemy też współpracować z kościerzyckim gimnazjum.

- Będziecie interesować się również czystością środowiska?

- Pragniemy w ramach naszych działań ,w odniesieniu do odpadów, zainteresować młodzież i społeczeństwo dorosłe zmniejszeniem ilości odpadów i właściwego ich zagospodarowania. Przewidujemy zinwentaryzowanie „dzikich” wysypisk śmieci w miejscowościach Żłobizna, Skarbimierz i innych pobliskich wioskach. Monitoring odpadów z pewnością przyczyni się do poprawy estetyki i higieny najbliższej ojczyzny. Zechcemy również dokonać  na terenie gminy i Brzegu ewidencji ciekawszych obiektów przyrodniczych, w tym drzew, kwalifikujących się do objęcia ich ochroną. Wykażemy również drzewa o cechach pomników przyrody (jeśli takie odnajdziemy).

- Jak widać szkoła wyraźnie kieruje swoje zainteresowania na ochronę środowiska. Czym to może zaowocować?

- Na bazie programu „Czysta Odra - szkolny monitoring środowiska” pragniemy rozszerzyć nasze zainteresowania ochroną środowiska i powołać w Zespole Szkół Rolniczych w Żłobiźnie dwuletnią szkołę policealną - Technikum Ochrony Środowiska. Wszystkich zainteresowanych zapraszamy do podjęcia nauki w tej placówce, dającej tytuł technika ochrony środowiska. Chcę podkreślić, iż zakładamy ścisłą współpracę z Uniwersytetem Opolskim.

- Dziękuję za rozmowę

Rozmawiał: (tab.)



W tegoroczne “Dni Lewina” dopisała pogoda i publiczność

Jadą wozy kolorowe

Trzy dni trwały (28-30 maja br.) w Lewinie Brzeskim imprezy z okazji tradycyjnych “Dni Lewina”. Imprezy podzielone zostały na trzy bloki programowe, w których pierwszy zorganizowany z okazji 671 lat Lewina Brzeskiego oraz 46 rocznicy powstania Domu Kultury. Dzień drugi to swoisty Festyn rodzinny, w którym zaprezentowały się dziecięce zespoły szkolne, przedszkolne oraz z Miejsko-Gminnego Domu Kultury w Lewinie Brzeskim. Były też koncerty zespołów półprofesjonalnych i profesjonalnych, z gwiazdą wieczoru, którą był niewątpliwie znany zespół “Universe”. Na koncert ten “ściągnęło” najwięcej publiczności (nawet z samego Brzegu) i okolic Lewina.
W dzień trzeci już tradycyjnie odbywał się malowniczy korowód uczestników “Turnieju sołectw”, który przeszedł ulicami Wojska Polskiego, Mickiewicza na plac (boisko szkolne Gimnazjum w Lewinie Brzeskim), gdzie w tym roku miały miejsce wszystkie imprezy “Dni Lewina”. Pomysłowości w przystrajaniu wozów nikomu w tym roku nie brakowało. 
W niedzielne popołudnie o godz. 14.30 w ramach “Turnieju” odbywały się gry i konkursy dla reprezentacji sołectw z terenu gminy.
O godz. 17.30 odbyła się biesiada, w trakcie której prezentowały się znane w województwie opolskim i nie tylko - lewińskie zespoły “Ta joj”, Kapela Podwórkowa “Lewiniacy”, “Sami swoi” oraz gościnnie “Szydłowianki”. Publiczności i w tym roku nie brakowało, zwłaszcza, iż pogoda wyjątkowo sprzyjała organizatorom. Po bardzo zimnym maju - w końcówce miesiąca, jakby na specjalne życzenie wypogodziło się, co sprawiło, iż wysiłek organizatorów nie poszedł na marne. A atrakcji i publiczności było tego roku co niemiara. Oprócz punktów gastronomicznych na boisku funkcjonował bardzo rozbudowany lunapark.
W związku z tym, iż numer naszej gazety został zamknięty w niedzielę o godz. 16.00 – wyniki “Turnieju sołectw” podamy w najbliższym numerze “PPB”.



Zgoda radnych na zaciągnięcie pożyczki inwestycyjnej przeznaczonej na budowę kanalizacji w Mąkoszycach była najważniejszych wydarzeniem sesji Rady Gminy w Lubszy, obradującej w minioną środę 26 maja. Wiele uwagi poświęcono też sprawozdaniu Zakładu Gospodarki Komunalnej z zeszłorocznej działalności oraz sprawom gospodarki wodnej w gminie.

Jest pożyczka, będzie kanalizacja

- Cieszy mnie, że radni wyrazili zgodę na zaciągnięcie przez gminę kredytu inwestycyjnego, bo dzieki temu już w listopadzie całe Mąkoszyce powinny zostać skanalizowane - powiedział „Panoramie” po sesji wójt Wojciech Jagiełłowicz. Jak wiadomo, gmina otrzymała 75-procentową promessę na realizację tego zadania z programu SAPARD. Zasada jest jednak taka, że aby pieniądze otrzymać, najpierw trzeba zadanie zrealizować, zapłacić wykonawcy, a następnie odczekać trzy miesiące, nim przyznana kwota wpłynie na konto gminy.
- Z tego też względu jest potrzebna pożyczka pomostowa i taką obiecał nam przyznać Wojewódzki Fundusz Ochrony Środowiska i Gospodarki Wodnej w Opolu - wyjaśnia wójt Jagiełlowicz.
Wartość zadania polegającego na skanalizowaniu Mąkoszyc wyniesie 1,9 miliona złotych. Aktualnie jest już po przetargu, który wyłonił wykonawcę. Jeśli trwająca obecnie rutynowa kontrola Agencji Restrukturyzacji i Modernizacji Rolnictwa potwierdzi prawidłowość procedury przetargowej, prace w Mąkoszycach powinny rozpocząć się już w czerwcu, a zakończyć w listopadzie.
Równie ambitny plan co tegoroczny, mają władze gminy na dwa kolejne lata. - Drugim etapem programu będzie modernizacja oczyszczalni ścieków w roku 2005, wartość tego zadania szacujemy na ok. 3 mln złotych - wyjaśnia wójt. - Z kolei etap trzeci, zaplanowany na 2006r., to skanalizowanie kolejnych trzech wsi - Tarnowca, Rogalic i Nowego Świata.
Podczas środowej sesji radni wyrazili też zgodę na podżyrowaniu Starostwu Powiatowemu w Brzegu pożyczki, która zostanie zaciągnięta na potrzeby oświaty. Wiele uwagi poświęcono też funkcjonowaniu Zakładu Gospodarki Komunalnej w związku ze sprawozdaniem z jego działalności za rok 2003.
- Nasz ZGM jest zakładem budżetowym, dostarczajacą wodę do wszystkich miejscowości w naszej gminie poza Raciszowem, który otrzymuje wodę z Namysłowa - wyjaśnia wójt. - Na tym tle rodzą się czasem pytania i uwagi, dotyczące a to jakiegoś niesprawnego hydrantu, a to pojawiającej się gdzieś  wody. Ogólna ocena działalności zakładu wypadła jednak dobrze.
Znacznie ważniejsze jest to, że po wybudowaniu kanalizacji lubszańskiemu ZGM dojdzie także zadanie zajmowania się gospodarką ściekową. - Postanowiliśmy bowiem, że nasz zakład będzie to robił sam, a nie we współpracy z PWiK-iem - dodaje wójt.
M.B



Podtrzymujemy nasze zaproszenie do dzielenia się przez Państwa na łamach „Panoramy” swymi przeżyciami związanymi z pierwszymi wojżami po Europie Zachodniej. Dziś, gdy wejście Polski do Unii Europejskiej stało się faktem, szczególnie interesujace byłyby relacje z czasów przełomu1989 roku, gdy Polska otwierała się na świat, a Polacy sięgali po paszporty i wypuszczali się na Zachód.  Jeśli macie Państwo ciekawe wspomnienia - opiszcie je i wyślijcie do „Panoramy”. Poniżej relacja z pewnego wyjazdu grupy Opolan po samochody do RFN.
Redakcja „Panoramy”

Z cyklu: Polska droga do Europy

Okazja, czyli zderzak do audi

Autokar  pnie się serpentyną, ale pasażerowie nie podziwiają uroku malowniczych wzniesień Erzgebirge: twarze mężczyzn skupione, spojrzenia nieufne, gdzieniegdzie - czujna drzemka. Ręce na portfelach z gotówką, w kieszeniach te same wycinki z gazety. Mimo pozorów spokoju - wyczuwalne napięcie. Jest sobota 11 maja 1991 r., siódma godzina jazdy.

Cel coraz bliżej
Parę dni wcześniej przeczytałem w gazecie ogłoszenie jednego z opolskich prywatnych biur podróży: czeka pięćdziesiąt tanich samochodów z Holandii. Zadzwoniłem.
Interes miał być taki: auta na holenderskich rejestracjach, holenderscy sprzedawcy, polscy nabywcy (wyłącznie klienci tego konkretnego biura), giełda w byłym „enerdówku”, wyjazd do RFN w piątek wieczorem. Koszt przejazdu - 300 tys. (starych) złotych od osoby.
Piątek, parę minut przed dwudziestą pierwszą. Przewodniczka sprawdza listę. Zdecydowało się trzydziestu mężczyzn. Starszy pan jeszcze raz sprawdza ogłoszenie. Zagwarantowano: dobry stan techniczny samochodów, aktualne badania techniczne, nowe opony, małe przebiegi, opłacone ubezpieczenia.
- Jak kupię dobrego czterolatka, to sprzedam malucha - planuje sąsiad siedzący z przodu. Kolega kupił okazyjnie mitsubishi i chwali sobie. Tu pewnie będzie jeszcze taniej...
Nadzieje wydają się jak najbardziej uzasadnione. Jeszcze przed samym odjazdem przedstawiciel biura podróży - odprawiający w Opolu grupę z parkingu przy dworcu PKP - zaostrza apetyty:
- Interes powinien się udać, bo Holendrzy to solidna firma - twierdzi z przekonaniem. - Są młodzi, energiczni. Obiecali nie zawyżać cen.
O dwudziestej pierwszej przewodniczka zatrzaskuje drzwi. Komenderuje: kierunek Zwickau!

A nie Zittau?
- pyta zaskoczony pasażer z pierwszego siedzenia. Okazuje się, że zaskoczonych jest więcej: Zittau (czy po naszemu Żytawa) leży koło Drezna i miła pani z biura podróży zapewniała również mnie, że jedziemy właśnie tam. Zwickau - dawna stolica trabanta - jest o wiele dalej na Zachód.
- Jak dalej, to pewnie będzie taniej - kalkuluje gruby jegomość. - Najważniejsze, chłopy, że nas jest trzydziestu, a wozów będzie pięćdziesiąt!
Na kupno liczy chyba większość uczestników wyjazdu, bo ostatnie piwko wychylono jeszcze podczas pierwszego postoju w Polsce. Trzydziestu trzeźwych chłopa stosuje się nawet do zaleceń przewodniczki: jedni ucinają drzemkę - żeby potem w dobrej kondycji wracać autami - inni studiują kupiony u kierowcy informator o holenderskich samochodach i giełdach, a zwłaszcza cenne wiadomości dotyczące nietypowych dokumentów.
Piąta rano. Enerdowskie drogi utrudniły nocną drzemkę. Zwickau minęliśmy bokiem. Teraz - kierunek Plauen. Potem przewodniczka szuka po znakach drogi do Schleiz, gdzie Holendrzy usytuowali giełdę - sama też jedzie po raz pierwszy. Nasza grupa jako pierwsza przeciera nowy szlak.

Napięcie rośnie
Po lewej, za ogrodzeniem - kilkadziesiąt samochodów. Chwilowe poruszenie, ale to nie nasza giełda - stoją tam same citroëny. Przez pół godziny autokar krąży rajdową trasą wokół Schleiz, mijając ogromne reklamy znanych firm samochodowych i trybuny dla widzów. Ale naszej giełdy wciąż nie widać.
- Nie mogli po nas wyjechać? - przewodniczka denerwuje się. Wreszcie, za kolejnym zakrętem, przy drodze pierwszy człowiek - mężczyzna w kolorowej koszuli, wąsik i kozia bródka, w uchu kolczyk. Przystajemy, przewodniczka zamienia parę słów.
- Jakiś Hiszpan, czy co? - mruczy grubas.
Przewodniczka informuje z ulgą: to właśnie Holender, organizator naszej giełdy. Poprowadzi przodem. Po kilkuset metrach pilot skręca na łąkę obok drugi. Stoją samochody  z żółtymi rejestracjami. Jesteśmy na miejscu.
- Tylko spokojnie, panowie, nie przebijać się nawzajem! - radzi stary bywalec krajowych giełd.
Na łące nie ma nawet trzydziestu samochodów. Nasz młody pasażer liczy: dokładnie dwadzieścia siedem. Grupa lustruje ceny wypisane na tabliczkach z byczymi nadrukami: „Occasion!”.
Notuję: sześcioletni „passat” - 1600 D - dwanaście i pół tysiąca marek, ośmioletni mitsubishi (na liczniku sto tys. km) - siedem i pół tysiąca DM, siedmioletnia honda (140 tys. km) - siedem tys. DM...

To ma być okazja?!
 - jako pierwszy nie wytrzymuje chudy pasażer z przedniego siedzenia. Chce już wracać.
- Tego zaczyna żreć - stwierdza ktoś, wskazując plamki rdzy na wozie.
- A gdzie te nowe opony w samochodach?
- Na przebiegi nie patrzcie, w niektórych autach liczniki obróciły się chyba ze dwa razy - radzi wąsacz, wychylając się spod maski forda.
Widząc nerwowe reakcje, zakolczykowany organizator informuje tłumaczkę, że zaraz będą... nowe, aktualne ceny. Grupa obserwuje Holendrów rozkładających - przygotowane widocznie o wiele wcześniej - tabliczki z niższymi cenami.
- To co oni, w bambuko z nami grają? - młodzian tak się wkurzył, że spluwa. - Jeleni tu nie znajdą...
Nowe ceny też nie odpowiadają klientom: tylko najdroższe samochody potaniały z piętnastu do dwunastu-trzynastu tys. marek. Te tańsze - zaledwie o kilkaset. Opinia naszych jest zgodna: takie auta można kupić w Polsce prawie o połowę taniej, w dodatku odpada cło. Ale jest pierwszy klient: chce kupić ośmioletniego „escorta”, lecz gdy proponuje pięć tysięcy marek - Holender odwraca się plecami, bo chce sześć.
Grupa zawraca pod autokar. Tłumaczka pertraktuje z gestykulującym nerwowo organizatorem. Po chwili wraca z wiadomością: Holender kazał powiedzieć, że w tych samochodach wymieniono świece i filtry... Przerywa jej salwa śmiechu.
- To chyba jacyś amatorzy?! - dziwi się grupy jegomość. Ale prośby przewodniczki tym razem jeszcze skutkują:

wracamy na łąkę
Holender komentuje z przekąsem: - Ja, ja - z Polakami tak zawsze...
Sąsiad, który marzył w autobusie o mitsubishi, oferuje cztery tysiące za wysłużonego ośmiolatka. Holendrzy odmawiają kategorycznie: pięć i pół! Ktoś inny dałby sześć za ośmioletnią „sierrę”. Holender: siedem dziewięćset albo siedem bez radia!
- Niech mu pani powie, że w Polsce też można kupić radio - irytuje się niedoszły klient. Grupa ponownie zawraca w stronę autokaru. Na łące zostaje amator „escorta”, ale i z nim Holendrzy nie chcą rozmawiać.
Nasz kierowca złorzeczy pod nosem, otwierając drzwi autokaru: chciał się przespać, a tu - już po pół godzinie - budzą go. Opinia po krótkiej naradzie jest zgodna: owszem, można by wybrać kilka wozów, ale nie po tak wygórowanych cenach.
Holendrzy też się naradzają. Za chwilę organizator człapie w stronę autokaru. Rozmawia z przewodniczką. Ta przekazuje: ceny mogą pójść jeszcze nieco w dół, ale tylko pod warunkiem, że będzie dużo kupujących. Każdy ma teraz stanąć koło wybranego samochodu.
Ludzie wychodzą bez przekonania. A zabawa powtarza się: słysząc proponowane przez Polaków ceny - w granicach czterech do sześciu i pół tysiąca marek - Holender się zapowietrza. Targu dobija

tylko amator „escorta”
ośmioletni wóz idzie ostatecznie za pięć tysięcy. Pozostali już po raz trzeci wracają w stronę autokaru. Przewodniczka ma pretensje do grupy: po co ta sztuczna jedność? Nie warto się  jeszcze potargować? Przecież ryzyko było z góry wkalkulowane w taki wyjazd!
Na tłumaczkę sypią się gromy: miało być pięćdziesiąt takich wozów, a jest połowa i wszystkie drogie! Pewnie coś lepszego już wybrano! Po co w ogóle organizować taki wyjazd, skoro na polskich giełdach można kupić taniej? Gdzie te nowe opony?
- Następnym razem niech ktoś z firmy pofatyguje się na miejsce zanim przyjedzie pierwsza grupa - punktuje starszy pan. - Wtedy i wy unikniecie przykrych sytuacji!
Przewodniczka kapituluje i przeprasza: chciała jak najlepiej, miała pomóc w zawieraniu transakcji, ale w końcu to nie ona ustalała ceny - sama jest tu po raz pierwszy...
W autokarze trwa burzliwa narada: firma zawaliła, to jasne. Ale może się jeszcze trochę zrehabilitować, jeśli kierowca zawiezie grupę na prawdziwą giełdę. Nawet jak nic się nie kupi - będzie można przynajmniej zorientować się w cenach. Pada propozycja: jedziemy do Regensburga
Kierowca nieśmiało oponuje: to jeszcze kilkaset kilometrów.
- Chodź, przejdziemy się - nasza przewodniczka wyciąga zaspanego szofera z wozu. Naradzają się na zewnątrz. Obserwujący rozwój wypadków Holender dopiero teraz zrozumiał, że

to już nie gra
na obniżenie ceny. Przełamuje urażoną dumę i jeszcze raz podchodzi do autokaru. Wypytuje kierowniczkę, a potem informuje, że pozostanie tu przez cały dzień.
Wraca kierowca. Do Regensburga nie dojedziemy, ale można się jeszcze trochę porozglądać. Odjeżdżamy. Holendrzy kłócą się między sobą. Dochodzi ósma.
Autokar pędzi dwupasmówką, mijając dawne przejście graniczne z NRD - trwa tu właśnie demontaż bezużytecznych obiektów. Przewodniczka informuje jak gdyby prowadziła wycieczkę turystyczną: jesteśmy już w Bawarii, a ściślej mówiąc - we Frankonii. Ale emocje wewnątrz jeszcze nie ostygły.
- Nas chcieli wykiwać! Największych handlarzy świata!
- A żona i córka czekają na mnie z kwiatami...
Postój w Hof nad Soławą przy „Autohausie Schmack”. Ale handlu nie będzie - tablice rejestracyjne i ubezpieczenia można załatwić dopiero w poniedziałek. Następny autosalon w miasteczku i kolejny postój - tu podobnie. Po kwadransie mamy odjeżdżać, ale brakuje grubego jegomościa. Przewodniczka musi zarządzić dłuższą przerwę. - Myślę, że macie panowie trochę marek... Idźcie sobie do „Aldiego” na zakupy - radzi dobrodusznie.
Piwiarnia i gasthaus zamknięte na cztery spusty. Faktycznie, pozostaje „Aldi”. Gdy wracamy, grupy jegomość siedzi przestraszony w jeszcze pustym autokarze. Wyruszył wzdłuż dwupasmówki sadząc, że go po drodze znajdziemy. Potem przestraszył się i zawrócił.
Młody wycieczkowicz taszczy

zderzak do audi
wyjęty ze śmietnika przy pobliskim warsztacie samochodowym. Zwabieni hałasem sąsiedzi wyglądają ostrożnie przez uchylone drzwi.
- Patrzcie: „maluch” z Wałbrzycha! - woła niedoszły nabywca mitsubishi, gdy wyjeżdżamy z miasta. - Takim też wszędzie zajedziesz...
Wracamy do drezdeńskiej autostrady. Co kilkanaście kilometrów obok trasy - dzikie wysypiska trabantów.
- Jednego wozu by z tego skręcił...
- Nawet jak by skręcił, to wstyd takim jeździć!
Wycieczka sprawdza jeszcze dwie giełdy. Ostatnia - na tysięcznym kilometrze podróży, w Budziszynie. Potem w autokarze zapada długie milczenie.
Za przejściem granicznym w Goerlitz pada rzeczowe pytanie:
- Panowie, ma kto pół litra?
Marek Brodowski


(Korespondencja własna „Panoramy”)

Bałkański kocioł

Zorganizowanie igrzysk olimpijskich jest przedsięwzięciem wymagającym olbrzymich nakładów finansowych. Przygotowanie obiektów sportowych, budowa infrastruktury towarzyszącej, przyjęcie 11 tyś. sportowców, którzy w 28 dyscyplinach rozegrają 298 konkurencji, zapewnienie godziwych warunków zakwaterowania i wyżywienia dla spodziewanej 1,5 milionowej rzeszy kibiców i turystów - wymaga  niebotycznych wydatków, szacowanych na 6 - 9 miliardów euro.
Do problemów związanych ze znacznymi opóźnieniami przygotowań dochodzą te z zapewnieniem bezpieczeństwa sportowcom przybywającym z całego świata, gościom i mieszkańcom miast organizującym zawody. Na 100 dni przed rozpoczęciem olimpiady trzy wybuchy terrorystyczne w centrum Aten poruszyły mieszkańców Grecji i wywołały rezonans w opinii publicznej krajów wysyłających olimpijczyków do miejsc, gdzie przed 25 wiekami odbywano starożytne igrzyska, a 108 lat temu wznowiono tradycję organizowania nowożytnych igrzysk olimpijskich. Wszak powszechnym życzeniem jest idea, aby podczas olimpijskich zmagań ucichły wszelkie spory i wojny.
Podróżując do Grecji uświadamiamy sobie, że mamy czynienia z nie wygaszonym do końca „kotłem bałkańskim”. Grecy o tym pamiętają i rozmawiają. Zagrożenia terrorystyczne mogą się pojawić z najmniej spodziewanej strony. Władze greckie przykładają do tego zagadnienia wielką wagę. Na ulicach Aten widzi się ćwiczenia policji, wojska i służb miejskich ratownictwa i p. poż. wyposażonych w nowoczesny sprzęt i specjalistyczne pojazdy. Nie żałuje się na sprawy bezpieczeństwa pieniędzy.
Na bezpieczeństwo w czasie olimpijskich zmagań przeznaczono 1 miliard euro.  Zwrócono się o pomoc do NATO, bo zdawano sobie sprawę z tego, że własnymi siłami nie odeprze się ewentualnego ataku międzynarodowego terroryzmu. Wojska NATO mają zapewnić osłonę przed atakami z powietrza i morza. Warto przypomnieć, że granice Grecji biegnące wzdłuż nabrzeży i tysięcy wysp przekraczają długość 17 tys. kilometrów i są ponad 30 razy dłuższe od naszego wybrzeża bałtyckiego. Zapobieżenie wybuchom pocisków, atakom chemicznym, stosowaniu broni biologicznej i broni laserowej to najtrudniejsze zadanie. W tym celu siły zbrojne Paktu Atlantyckiego zapewnią ochronę przestrzeni powietrznej nad Grecją poprzez zorganizowanie stałej ochrony lotniczej samolotowej i helikopterowej. Cały obszar państwa został objęty systemem ostrzegawczym wyposażonym w tysiące urządzeń radarowych, echolokacyjnych i kamer telewizyjnych.
Zagrożenie terrorystyczne grozi nie tylko ze strony ugrupowań spod znaku Al Kaidy. Pojęcie „kotła bałkańskiego” każe uwzględniać inne zagrożenia wypływające ze skomplikowanych stosunków państw i narodów bałkańskich, pełnych konfliktów i waśni nacjonalistycznych, religijnych i politycznych. Już przekraczając granicę węgiersko-serbską widać, że wjeżdżamy na tereny, gdzie standardy zachowań służb granicznych i policyjnych daleko odbiegają od przyjętych w krajach Unii Europejskiej. Efekty polityki Slobodana Miloszewicza widać na każdym kroku. Pusta autostrada aż po Novi Sad przypomina tę wiodącą przed 25 laty autostradę z Brzegu do Wrocławia. Zbombardowane w Belgradzie obiekty telewizji i gmachu policji zieją pustką otworów okiennych. Budynki te celowo nie są odbudowywane, bo mają stanowić świadectwo agresji amerykańskiej na Jugosławię. Obiekty te kontrastują z budową - na pobliskich stokach wzgórz - ekskluzywnych dzielnic willowych. Według opinii niektórych mieszkańców Belgradu te wspaniałe wille budują obecni prominenci za pieniądze, które otrzymali od Amerykanów za wydanie Miloszewicza.
Zatrzymujemy się na obiad w małej miejscowości pod Belgradem. Nagle zza rogu wydobywa się ryk klaksonów, wycie syren i rozlegają się strzały z „kałaszy”. Zastanawiam się czy padać na ziemię, zgodnie z zaleceniami posła Dziewulskiego, ale ku mojemu uspokojeniu pokazuje się kawalkada samochodów, a w pierwszej limuzynie zasiada para wieziona na ślubną ceremonię. Podobno strzały na wiwat dla młodej pary są tutaj zwyczajem powszechnym. Przestraszeni atmosferą bałkańskich obyczajów z dala omijamy Macedonię, gdzie konflikt albańsko - macedoński przybiera bardziej groźne wymiary.
Do Grecji docieramy przez Bułgarię. Macedonia może być zarzewiem nowego konfliktu. Wszak Macedończycy zamieszkują spore obszary Bułgarii i Grecji. Grecy dostrzegają ten problem i pomimo panującego powszechnie oficjalnego milczenia, prywatnie spodziewają się sytuacji konfliktowych w wielu miejscach półwyspu Bałkańskiego. Póki co Ateńczycy na okres igrzysk olimpijskich wybierają się na wakacje poza miasto, a terrorystyczne wybuchy w centrum Aten przypisują  jednej z konkurujących firm ochroniarskich z USA i Australii (podobno dla podbicia ceny swoich usług) i raczej lekceważącotraktują terrorystyczne zagrożenie. Oby mieli rację. A o cenach napiszę w następnej korespondencji z Grecji.
Kazimierz Kamil Warchał



Z Jerzym Dróbką, dyrektorem Zespołu Szkół w Olszance, rozmawiamy o wyjeździe gimnazjalistów do partnerskiego miasta Altenkirchen w Niemczech.

Partnerstwo w Europie

- Ilu uczniów wyjechało do Niemiec i jakie były kryteria doboru?


- Do Niemiec pojechało pietnaścioro uczniów i dwóch opiekunów. Pośrednio była to forma nagrody, ale wyjazdy polegają głównie na wymianie między rodzinami. Kiedy do nas przyjeżdża młodzież z Niemiec, umieszczamy ich w rodzinach polskich i do Niemiec jedzie ktoś z tej rodziny na wymianę. Ale kiedy podpadnie nam uczeń w szkole, to jedzie albo rodzeństwo, albo ktoś inny. Każda grupa przed wyjazdem przygotowuje się językowo, a każdy wyjazd ma swój określony temat. Tematem tego wyjazdu było: "Olszanka i Altenkirchen razem w Europie" i pod takim kątem w tym roku odbywa się to spotkanie.
Wysyłamy też uczniów z rodzin, w których są trudności finansowe. Młodzież za to nie płaci, bo w osiemdziesięciu procentach fundusze ściągane są z zewnątrz. Biorą ze sobą tylko kieszonkowe, a transport mają darmowy.

- Jaki jest program takiego wyjazdu, jakie młodzi ludzie mogą poznać atrakcje, co mogą zobaczyć podczas pobytu w Niemczech?

- To są cztery do pięciu dni, w których nasza młodzież przebywa za granicą i tak samo partnerzy niemieccy, kiedy przyjeżdżają do nas. Jeden dzień jest poświęcony na zwiedzanie najbliższej okolicy, ewentualnie trochę dalszej. Nasza młodzież była już w Köln, Koblencji, Achenbergu, Bonn, Frankfurcie, a tym razem zaproponowano naszej młodzieży zwiedzanie Mainz z muzeum Gutenberga i najbliższej okolicy. To jest piękny teren, sam byłem tam kilka razy, i na pewno młodzież będzie miała korzyści z takiego wyjazdu. Poza tym w najbliższej okolicy znajduje się dużo zabytków. Jest to typowo rolniczy teren, ale bardziej górzysty niż u nas. Dotatkowo atrakcją są piękne obiekty sportowe, basen, wielkie hale, które rzadko można spotkać u nas. Nieodzownym punktem wymiany jest spotkanie w grupach polsko-niemieckich. Różne są formy spotkań. Od formy sportowej, przez plastyczną, teatralną, po choćby wspólne przygotowywanie posiłków. Młodzież na koniec spotyka się w jednym miejscu i prezentuje to, co wypracowała przez ten okres. Razem Polacy z Niemcami. Z każdego wyjazdu robimy publikacje i wysyłamy lub wręczamy Niemcom przy następnym spotkaniu kronikę z wyjazdu.

- To nie był pierwszy wyjazd...

- Tak. Systematycznie organizujemy takie spotkania dla dzieci. Od 1995 roku zostały te spotkania zainicjowane przez gminę Olszanka w ramach partnerstwa gmin. Zawiązała się też taka przyjaźń między szkołami. Ja po raz pierwszy byłem uczestnikiem wymiany w 1999 roku, ale pierwszy wyjazd był chyba w 1996. Przez okres pięcioletni, kiedy jestem w tej szkole, było już dziesięć wymian partnerskich. Średnio w roku były dwie wymiany. My do nich, oni do nas. Ale Niemcy do nas przyjeżdżali w październiku, kiedy już jest zimno i nieciekawie, i nie ma co robić. Wspólnie stwierdziliśmy, że będziemy jeździć w maju. Oni do nas i my do nich. Ostatnio to, co nam się spodobało, kiedy młodzi Niemcy przyjechali do nas, to że nie chcieli jechać do rodzin, ale prosili, żeby przywieźć ich tu, do szkoły, żeby spotkać się  z polskimi kolegami. Tu tak naprawdę następowała integracja. Na wyjazd typowanych jest piętnastu uczniów, ale do okoła inni też na to pracują. Inni uczniowie też mogą porozmawiać, kiedy Niemcy do nas przyjeżdżają, zaprzyjaźnić się z nimi. Zdarzają się też sytuacje, kiedy Niemcy przyjeżdżają tu całymi rodzinami i całe rodziny się wymieniają.
- Czy to znaczy, że ta forma wymiany zaowocowała już kontaktami prywatnymi?
- Tak. Takie przyjaźnie się zawiązały. Niektóre rodziny umawiają się na wspólne wakacje niekoniecznie wyjeżdżając do Niemiec. Młodzież też wyjeżdża prywatnie na spotkania, np. wakacyjne, kiedy rodzice pozwalają na to. Młodzież koresponduje ze sobą. Są to przyjaźnie, które owocują już na poziomie szkoły średniej. Młodzież utrzymuje kontakty, ale zdarza się też, że kontakt się urywa, niekiedy z przyczyn np. finansowych.

- Kto pokrywa koszty wyjazdów?
- Jest to kwota od 6 - 8 tysięcy złotych. Ja piszę program do fundacji polsko - niemieckiej. Staram się pozyskiwać te pieniądze, przynajmniej, żeby pokryć koszty wyjazdu, a kieszonkowe każdy już musi sobie sam zapewnić. Rodzice dzieci, które wyjeżdżają, też pokrywają koszty, przy czym jest to suma około 70 złotych, a w tym jest także ubezpieczenie dzieci. Program do fundacji musi być zatwierdzony na trzy miesiące przed wyjazdem, tak że już pół roku wcześniej należy napisać taki program i nie zawsze dostajemy pieniądze w takiej kwocie, w jakiej byśmy chcieli. Trzeba wówczas szukać sponsorów prywatnych.

- Jak uczniowie szkoły w Olszance radzą sobie z porozumiewaniem się ze swoimi rówieśnikami z Niemiec?

- Początkowo, gdy młodzież nasza wyjeżdżała, pojawiał się problem natury, powiedzmy, psychicznej. Młodzież się bała cokolwiek powiedzieć po niemiecku, żeby się nie ośmieszyć. Ale to szybko minęło. Bardzo szybko się integrują i nabierają pewności siebie. Pomiędzy młodymi Niemcami są też osoby pochodzenia słowiańskiego, Rosjanie, Jugosłowianie, są też Polacy. Mamy też dobrego tłumacza - nauczyciela języka niemieckiego i drugiego nauczyciela, posiadającego umiejętność porozumiewania się w języku angielskim - niekoniecznie anglistę. Poza tym w rejonie, do którego jeździmy jest dużo Polaków i nawet w ratuszu w Altenkirchen jest osoba, która rozmawia po polsku i nie ma żadnych problemów z tzw. barierą językową. Po tych spotkaniach młodzież nabiera świadomości, że nauka języków jest bardzo ważna. Zaczynają widzieć sens nauki. Myślę, że ta młodzież, która wyjeżdża nabierze pewności siebie, że nie jesteśmy gorsi od nich, że jesteśmy narodem, od którego oni mogliby też coś przyjąć.

- Dziękuję za rozmowę.
Rozmawiał Rafał Ochociński



- Dzieci moje mówiły mi często z wyrzutem, że cały czas spędzam w szkole, zajmuję się innymi, a rodzinie poświęcam mało czasu – mówi pani Emilia Sozańska – nauczycielka obchodząca 95 rocznicę urodzin. Cóż, tak było.

Całe życie w szkole

- Wychowywani byliśmy w tym duchu, by nie bacząc na trudności i problemy materialne działać na rzecz wychowania i nauczania - nie tylko dzieci i młodzieży, ale -  i dorosłych.

W Iwankowcach
Pani Emilia przyszła na świat 22 maja 1909 roku w Stryju. Ojciec był urzędnikiem kolejowym, więc sytuacja materialna rodziny nie była zła. Posłano córkę na naukę do Nauczycielskiego Seminarium Rządowego we Lwowie. Edukację zakończyła maturą w 1928 roku. Już wtedy były trudności z uzyskaniem pracy, ale otrzymała ją w listopadzie tegoż roku w dalekim zakątku województwa lwowskiego, we wiosce Iwankowce koło Turka. Tu, w pobliżu granicy z Czechosłowacją, mieszkali wspaniali ludzie, potomkowie rycerzy, biorących udział w bitwie pod Grunwaldem, których król Jagiełło obdarzył szlachectwem. Podjęli oni decyzję zbudowania szkoły. I zbudowali ją z drzewa - wysiłkiem własnych rąk.
- Dla mnie - podkreśla pani Emilia - i dla własnych dzieci. Jako młoda nauczycielka rzuciła się w wir pracy zawodowej i społecznej. Organizowała różne imprezy, uczyła przedmiotów i patriotyzmu. Był wśród jej uczniów jeden bardzo „łakomy” wiedzy – Władysław Ossowski, rocznik 1925. Gdy we wrześniu 1939 roku przyszli sowieci, Władek podjął się  roli przewodnika dla pragnących przedostać się na południe i na zachód polskich żołnierzy i oficerów. Władzio - biały kurier, przeprowadził kilka takich grup, w sumie około 100 osób. Zimą 1940 roku dopadło go, wraz z dużą grupą oficerów, NKWD. Zgarniętych, razem z nieletnim przewodnikiem, popędzono w głąb ZSRR. Najpierw piechotą, a potem transportem w bydlęcych wagonach.
- Po wielu, wielu latach Władek opowiadał mi - ze łzami w oczach mówi pani Emilia - że podczas tego marszu śmierci ponad 400-osobowej kolumny wielu zmarło. Nie było żadnego pożywienia ani dla konwojentów, ani dla aresztantów. W transporcie kolejowym jechali ściśnięci na stojąco. Od czasu do czasu dawano im na cały wagon wiadro wody, lub wiadro kaszy. Do dzisiaj mam wyrzuty sumienia za to co spotkało Władzia.  To ja go namawiałam do tej działalności. Dalsze dramatyczne losy tego bohatera, to oddzielny temat.
Sozańscy uniknęli wywózki na Syberię, a byli na liście przeznaczonych do wysiedlenia, dzięki schronieniu się we Lwowie.
Pewnego razu, już w czasie okupacji niemieckiej, przyszedł do nauczycielki mieszkaniec Iwankowiec i powiedział, że trzeba coś robić, bo dzieci nie uczą się i marnują czas. Postanowili zatem zorganizować tajne nauczanie. U jednego z gospodarzy była „klasa”. W tym pokoju pod podłogą właściciel zbudował skrytkę, w której przetrzymywano podręczniki. Na niej ustawiono łóżko. Gdy zbliżał się w 1944 roku front i napierały sowieckie wojska, uciekali przed nimi nie tylko Niemcy, ale i banderowcy, przemieszczali się w stronę Bieszczad. Nocą zabijali Polaków. Sozańscy kryli się w różnych miejscach, często nocowali na cmentarzu. Najgorzej było z małym dzieckiem.

W 1946 roku
W tych okolicach było ciągle niebezpiecznie. Grasowały bandy ukraińskich nacjonalistów, polujących na Polaków. Trzeba było opuścić rodzinne strony i szukać ratunku w granicach Polski, na zachodzie. Państwo Sozańscy zdecydowali się wyjechać. Transport z Sambora ruszył w Zielone Święta 1946 roku. Trasą na Śląsk, z Opola przez Karłowice do Wrocławia, a stąd do Brzegu. Tu wyładowano „repatriantów” na bocznicy. Z okolicznych wiosek przybyły furmanki, które zawiozły ich do Bąkowa i Młodoszowic. Rodzina Sozańskich zajęła obszerny dom Niemca Zimmermana.
- Wkrótce zgłosił się do mnie pan Matkowski - wspomina pani Emilia - młodociany żołnierz Armii Krajowej osadzony w łambinowickim obozie wraz z nieletnimi powstańcami warszawskimi. Posyłano go do pracy u niemieckich rolników w Młodoszowicach. Po wojnie został sołtysem tej wsi i poprosił mnie żebym tu podjęła pracę nauczycielską. Trudność polegała na tym, że czerwonoarmiści spalili - z okazji święta 1 maja - szkołę. Spłonął sprzęt, zostały mury. Dzięki wspaniałej postawie mieszkańców, także Bąkowa, (pochodzili z  miejscowości Różyszcze na Wołyniu) odnowiono sale, zebrano stoły, krzesła, szafy. Dzieci siedziały nawet na ławkach ogrodowych. Tę placówkę pani Emilia prowadziła do 1950 roku. W latach 1949 - 1950 ukończyła w Katowicach Wyższy Kurs Nauczycielski.

W Kościerzycach
Po uzyskaniu wyższych kwalifikacji pani Sozańska objęła funkcję kierownika szkoły w Kościerzycach. Funkcjonowało tu sześć klas. Na nowym miejscu - nowe zadania i nowe obowiązki. Znowu z zapałem zaczęła organizować życie szkolne i środowiskowe. Były różne kursy, dla dorosłych Uniwersytet Ludowy. Nauczyciele dojeżdżali z Brzegu. Brakowało mieszkań i klas. Dyrektorka podjęła starania o budowę nowej szkoły. W tym czasie Gomułka rzucił hasło - tysiąc szkół na tysiąclecie Polski.
- Miałam znajomego Leona Rakoczego, który sprawował funkcję przewodniczącego Powiatowej Rady Narodowej. Wpływałam na jego ambicję - wspomina pani Emilia, że jak przyczyni się do budowy szkoły, to pozostanie o nim trwała pamięć. Udało się. Rakoczy miał znajomości w województwie i w ten sposób doprowadzono do zbudowania w Kościerzycach pierwszej na Opolszczyźnie tysiąclatki.
Pani Emilia pracowała w Kościerzycach do 1967 roku. Nie chce wspominać ludzi, którzy ją tam krzywdzili w ostatnim okresie pracy. Przebacza im. Następnie przeniosła się do Kantorowic koło Lewina Brzeskiego. Stąd w 1972 roku przeszła na emeryturę. Najserdeczniej wspomina inspektora oświaty Jana Mrózka, który jest wspaniałym człowiekiem. Nikt jak on nie dbał o sprawy nauczycieli i młodzieży.
Pani Emilia jest żywą historią. Opowiadając o swoich losach, ciągle zbacza na temat losów innych, z którymi związało ją życie. Bo inni zawsze byli ważniejsi niż ona sama. Za swoją ofiarną pracę otrzymała wiele odznaczeń i dyplomów. Pięć lat temu, na dziewięćdziesięciolecie urodzin otrzymała Krzyż Oficerski Orderu Odrodzenia Polski.
Jest jedynym członkiem naszego, brzeskiego oddziału Związku Kombatantów RP i Byłych Więźniów Politycznych - mówi prezes Adam Kownacki - legitymującym się uprawnieniami z zakresu tajnego nauczania.
Tadeusz Bednarczuk


Zespół juniorek Cukierków Odry Brzeg na koniec tego sezonu zajął drugie miejsce w Śląskiej Lidze Juniorek. Lokata ta była jednoznaczna z awansem do półfinałów Mistrzostw Polski.

Ukarani za dobre szkolenie młodzieży

W dwóch decydujących o awansie meczach w brzeskim zespole zagrały uczennice Szkoły Mistrzostwa Sportowego – Justyna Daniel i Mirela Pułtorak. Klub z Brzegu otrzymał z PZKosz zgodę na ich grę w tych meczach, a przed sezonem Prezes SZKosz – Pan Kuczyński zatwierdził zgłoszenie zespołu, na którym widniały nazwiska obu koszykarek.

Po zakończeniu rozgrywek Śląski Związek Koszykówki zweryfikował oba mecze jako walkowery przeciwko Odrze, tłumacząc, że uczennice SMS mogą grać dopiero od półfinałów. Nie jest to prawdą, bowiem w innych ligach już w tym sezonie uczennice SMS grały nie tylko w ćwierćfinałach, ale i w ligach. W tym sezonie były wśród nich: Marta Urbaniak (Olimpia Poznań), Magda Bibrzycka i Barbara Głocka (GTK Gdynia), Anna Baran (MLKS Rzeszów), Beata Bąk (Stal Stalowa Wola) i Lidia Kopczuk (Gimball Tarnawa), a co ciekawe, to w poprzednim sezonie, w Śląskiej Lidze Kadetek, w barwach MOSM Bytom zagrała Anna Pietrzak i to w meczu przeciwko... Cukierkom Odrze Brzeg. Wówczas ŚZKosz nie miał nic przeciwko temu. A poza tym bezsensowne byłoby zakazywanie gry wychowankom klubu w swoich zespołach. Dlaczego klub, który oddaje swoje najlepsze zawodniczki do centralnego szkolenia ma na tym cierpieć?
Klub Sportowy Odra Brzeg odwoływał się od tej decyzji, ale SZKosz ją podtrzymał. Odwołano się więc do PZKosz. Tam Prezes Pałus poinformował brzeskich działaczy, że nie rozumie decyzji SZKosz, bowiem nie mieli podstaw do przyznania walkowerów, ale on i PZKosz nie mogą nic w tej sprawie zrobić, bowiem to SZKosz jest organizatorem rozgrywek.
Jednak na dwa dni przed rozpoczęciem półfinałów Mistrzostw Polski do siedziby brzeskiego klubu przyszła informacja z PZKosz o konieczności rozegrania dodatkowego meczu barażowego pomiędzy Odrą Brzeg, a zespołem MOSM Bytom, w celu wyłonienia półfinalisty. Miejsce i czas spotkania miał ustalić Śląski Związek Koszykówki, który tego jednak nie uczynił, mając za nic decyzje PZKosz. Sprawa utknęła w martwym miejscu i w tej chwili nie ma jej rozstrzygnięcia. Najwięcej jednak na tym ucierpiały same zawodniczki oraz trener, którzy przez długi czas przygotowywali się do sezonu, w który ich celem był awans do półfinałów. Cel ten został osiągnięty, lecz zabrano im to w niewyjaśniony sposób.
RD